PRZECZYTAJ NOTKE POD ROZDZIAŁEM.
Casandla's POV
Wie ktoś może z Was jakie to jest uczucie, gdy chcecie coś powiedzieć, ale nie możecie? Ja właśnie mam tak w obecnej chwili. Wiem, że muszę powiedzieć wszystko Justinowi, ale boję się jego reakcji, jego złości. Nie, nie boje się. Jestem pewna tego co będzie, a to wielka różnica. On będzie wręcz wściekły za to, że mój przyjaciel uważa mnie za kogoś więcej, oraz zejdzie na zawał gdy dowie się, że wypadek stał się po kłótni z Burkleyem. Mam wrażenie, że zacznie go obwiniać, za mój obecny pobyt w szpitalu, a tego nie chcę.
Po co mi więcej kłopotów? Wystarczają mi te co mam teraz. Dlaczego Bóg mnie tak ukarał? Co ja mu takiego do cholery zrobiłam? Czy śmierć mojego brata, prześladowanie mnie i wiele innych już nie wystarcza? Nie wiem jak długo i jak wiele jeszcze zniosę.
Spojrzałam na zwykłe białe ściany, ani żadnego wzoru, ani nic co by sprawiło, że pacjent się uśmiechnie. Po prostu kompletna białość, nic więcej. Rozglądałam się po pokoju, w którym leżałam, z nadzieją, że jakakolwiek rzecz mnie zainspiruje i podpowie mi co dalej robić. Zgadniecie co? Nic. Kompletnie nic. Co może być nadzwyczajnego w białych ścianach i praktycznie pustego pokoju szpitalnym? Dokładnie, nic.
Spojrzałam w oczy Justina z nadzieją, że mi odpuści gdy po chwili oblizał swoje usta i zbierał się do mówienia.
- Cas proszę powiedz mi. Co się stało, że tutaj jesteś? - zaczął się niecierpliwić. Nie mogę już tego znieść, wymiękłam okay? Wymiękłam.
- Ehh... zbierałam się do mówienia. - od czego mam zacząć? - robiłam wszystko aby tylko przedłużyć mój monolog, ponieważ może w jakiś dziwny przypadek nie zostanie on dokończony.
- Najlepiej by było gdybyś zaczęła od początku, a dokładniej od wtedy co poszłaś spotkać się z Burkiem.
- To ten.. - nie miałam zielonego pojęcia jak zacząć i co mówić. Nie chcę powiedzieć prawdy, nie teraz. - poszłam spotkać się z Burkleyem, co już wiesz. Poszliśmy do Starbucks'a i rozmawialiśmy o sobie, w sensie co u nas słychać. Burk dostał wiadomość od Eddiego, że mają spotkanie, także musiał niestety mnie opuścić. Więc wtedy wyjęłam swojego iPhone i zaczęłam przeglądać Instagrama oraz Twittera, gdy nagle stwierdziłam, że pora już na mnie, zresztą nie za bardzo chciałam siedzieć sama w kawiarni. Ja, jak to ja, wstałam zapatrzona w telefon i tak samo przeszłam przez ulicę, nie rozglądając się i wtedy stał się wypadek. - nie oceniajcie mnie. Nie mogę stracić ani Burkley'a ani Justin'a, dlatego nie mogłam powiedzieć mu prawdy. Wściekłby się.
- Na pewno? - zapytał.
- Dlaczego się pytasz? Na pewno...
- To dlaczego płakałaś gdy się Ciebie zapytałem? - uniósł brwi pytająco i rozchylił swoje piękne, malinowe i idealne usta.
- Nie wiem.. boli mnie wszystko i nie mam sił. Justin, mógłbyś zadzwonić do Burkley'a aby przyjechał?
- Nie ma problemu. Zarz wracam - pocałował mnie w policzek i wyszedł z pokoju dotykając kciukiem przycisk 'home' w swoim iPhone, aby się odblokował.
Miałam tylko cichą nadzieję, że mój przyjaciel przyjedzie oraz, że nie jest aż tak zły. Muszę mu przedstawić swoją wersję, abyśmy się jej trzymali. Kiepsko by było gdyby mu opowiedział całkowicie co innego.
Kiedy Justin wyszedł, zaczęłam myśleć jakie będą teraz relacje pomiędzy mną a Burkiem. Co jak on ma mnie już dość? Nie zniosłabym tego. Potrzebny jest mi przyjaciel. Co się stanie jak pokłócę się z Justinem? Będę potrzebowała czyjegoś wsparcia, kogoś kto przyjdzie do mnie z lodami i obejrzymy jakąś denną komedię, najlepiej z udziałem Hillary Duff lub Lindsay Lohan. Chociaż tym się nie różnię od normalnych nastolatek. Z podkreśleniem na normalnych.
Po chwili wszedł do sali Justin. Wystraszyłam się bo zrobił to bardzo gwałtownie.
- Coś się stało? - zapytałam, podnosząc się delikatnie na łokciu.
- Muszę jechać - jego oczy ściemniały. Domyśliłam się, że był bardzo zdenerwowany.
- Ale dokąd? Co się dzieje? - byłam w tym momencie kłębkiem nerwów. Nie potrzebnie dokłada mi wiecej zmartwień.
- Po prostu muszę jechać. Nie martw się o mnie, wrócę wieczorem. Kocham Cię. - powiedział i wyszedł.
Rozumiecie to? Po prostu tak mnie zostawił...taką samą i obolałą...zostawił.
Nie wiem czy byłam bardziej zdenerwowana czy smutna, bądź i zwiedziona. Nie mam zielonego pojęcia, miałam w tamtej chwili bardzo mieszane uczucia.
Leżałam na tym ani trochę nie wygodnym łożu ze łzami w oczach. Kiedy miałam już się rozpłakać, do bardzo brzydkiej sali szpitalnej, wszedł lekarz.
- Dzień dobry panno Dermon, jak się pani czuje? - zapytał nawet nie podnosząc wzorku znad swoich dokumentów, które trzymał w ręce.
- Po prostu Cas.
- Dobrze, więc po prostu Cas, jak się czujesz? - próbował być zabawny, ale jakoś nie za bardzo miałam w tym momencie ochotę na lekarskie wcale nie śmieszne żarty.
- Trochę słabo... - odpowiedziałam lekkim i bardzo zachrypniętym głosem.
- To normalne po tak mocnym wypadku i tak bardzo się cieszymy, że udało nam się Ciebie uratować. Byłaś na pograniczu wiesz?
- Wiem.. ale za to było tak.. przyjemnie. - nie wiedziałam co mówię. Nie potrzebnie się odzywam w takich momentach, chciałam aby tylko wyszedł i dał mi płakać. To tak wiele?
- To właśnie umieranie po prostu Cas. - przepraszam, ale skąd on może wiedzieć takie rzeczy?
Umieranie nie jest przyjemnie. No proszę Was, co może być przyjemnego w utracie praktycznie wszystkiego? Kiedy umieramy to nie dosyć, że zostawiamy i tak cholernie mocno ranimy najbliższych, to jeszcze do tego odchodzimy w niepamięć. Co jest w tym przyjemnego? Uczucie? Nawet go nie znamy, nie wiemy jak to wygląda i przebiega. Umieranie to kara.
- No jak pan uważa. - już po prostu nie chciałam z nim dyskutować. Marzyłam tylko o tym aby w końcu wyszedł z tej popieprzonej sali.
- A więc po prostu Cas, zrobimy króciutkie badania. - w końcu odłożył swoje dokumenty i mogłam ujrzeć jego pomarszczoną twarz.
Starał się być sympatyczny i bardzo to doceniam, ale nie mam ochoty na żarty. Nie wiem co się dzieje z moim chłopakiem. Facet miał szare, bujne włosy na głowie. Na nosie widniały cieniutkie okulary, które zapewne i tak w niczym mu nie pomagały. Pod nosem mężczyzna miał bardzo gruby, także siwy wąs. Wyglądał jak typowy dziadek. Jego twarz była pomarszczona ze starości, a oczy strasznie malutkie i ciemne. Na koszulce miał plakietkę "dr. Rodrigo Alvares". Dziadek Rodrigo.
- Jakie badania? - wyrwałam się z zamyśleń i oceny doktora i spojrzałam na swoje palce.
- Usiądź tutaj. - poklepał miejsce po boku łoża.
Usiadłam tak, że nogi zwisały mi i zahaczały o białe kafelki na podłodze. Lekarz wziął jakąś latareczkę i świecił mi w oczy, sprawdzając je. Po chwili kazał patrzeć na swój strasznie krzywy malutki palec. Wszystko według mnie przebiegało bardzo prawidłowo, także nie rozumiem sensu leżenia w tym szpitalu dalej. Kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, zabierał się za sprawdzanie moich posiniaczonych dłoni.
Przebiegał palcem po całej ręce, aż syknęłam z bólu gdy trafił na jedno miejsce.
- Boli? - nie, tak tylko sobie sykam..
- Tak. - przejechał jeszcze raz po miejscu, które mnie zabolało i zaczął je uważnie oglądać.
- Jakiś guzek.. - szepnął cichutko pod nosem, jednak wystarczająco głośno abym mogła usłyszeć. - Muszę skonsultować się z drugim lekarzem. Możesz z powrotem się położyć Cas. Odpoczywaj.
Wyszedł z pokoju nie zamykając do końca za sobą drzwi, także miałam idealny widok na to co się dzieje w korytarzu, a także słyszałam wszystko. Doktor Rodrigo zatrzymał jakiegoś innego lekarza przed drzwiami i zaczęli rozmawiać o mnie.
- Słuchaj Antonio, nie pokoi mnie stan naszej pacjentki. - zaczął mój lekarz. Nie rozumiem, przecież mówił, że wszystko jest dobrze.
- Jakiej? - drugi mężczyzna wyglądał na młodszego i bardziej ogarniętego w takich sprawach. Miał czarne włosy i minimalną bródkę.
- Cassandla Dermon.
- Co Cię w niej nie pokoi? Patrzałem do niej jak była w śpiączce, jej stan jest stabilny. - powiedział trochę zirytowanym głosem. Widzę, że nie tylko mnie denerwuje doktor Alvares.
- Ma guza na ręce... nie pokoi mnie on. - drugi lekarz zrobił kamienną minę. O co im wszystkim chodzi? to zwykłe stłuczenie. Prawda?
- Musimy ją później koniecznie zbadać. Na razie nie jest to nic zagrażającego życiu, także poczekamy z dwie godzinki. - powiedział i po prostu sobie poszedł.
Dlaczego lekarze nie mogą być szczerzy z pacjentami? Zawsze mówią 'będzie okay, wszystko w porządku' tylko po to aby nie martwić chorych. Nie lepiej powiedzieć komuś, że umiera aby ten był przygotowany na najgorsze? Logika.
Położyłam się wygodnie i kiedy miałam już zasypiać ktoś zapukał do drzwi.
- Co do cholery?! - ze złości nie wytrzymałam i krzyknęłam, byłam potwornie zła, że każdy mi przerywa.
Kiedy drzwi się otworzyły szerzej a w nich zauważyłam szyderczy uśmiech pewnej osoby, już nie było mi do śmiechu ani złości. Mimo, że byliśmy w miejscu publicznym to wiedziałam, że nie będą to przyjazne odwiedziny.
______________________________________________
Cześć.
Wiem, że strasznie zaniedbałam bloga ale postaram się to odnowić, mam wiele nowych pomysłów i mam nadzieję, że wypalą.
Przede wszystkim chciałabym abyście mi to wybaczyli.
Jestem co weekend u mamy, także mam pełen dostęp do komputera i nikt mnie od niego nie odciąga, także w 98 procentach mam nadzieję, że uda mi się co tydzień pisać nowy rozdział.
Wy też macie taką nadzieję?
Jeżeli chcecie więcej informacji to zapraszam na mojego snapchata - sonelia08
gdzie możecie mnie śmiało dodawać.
A także zapraszam na swojego instagrama - sonelia08
Kocham, Tala xx