niedziela, 5 października 2014

30

PRZECZYTAJ NOTKE POD ROZDZIAŁEM.




Casandla's POV


Wie ktoś może z Was jakie to jest uczucie, gdy chcecie coś powiedzieć, ale nie możecie? Ja właśnie mam tak w obecnej chwili. Wiem, że muszę powiedzieć wszystko Justinowi, ale boję się jego reakcji, jego złości. Nie, nie boje się. Jestem pewna tego co będzie, a to wielka różnica. On będzie wręcz wściekły za to, że mój przyjaciel uważa mnie za kogoś więcej, oraz zejdzie na zawał gdy dowie się, że wypadek stał się po kłótni z Burkleyem. Mam wrażenie, że zacznie go obwiniać, za mój obecny pobyt w szpitalu, a tego nie chcę.
Po co mi więcej kłopotów? Wystarczają mi te co mam teraz. Dlaczego Bóg mnie tak ukarał? Co ja mu takiego do cholery zrobiłam? Czy śmierć mojego brata, prześladowanie mnie i wiele innych już nie wystarcza? Nie wiem jak długo i jak wiele jeszcze zniosę. 

Spojrzałam na zwykłe białe ściany, ani żadnego wzoru, ani nic co by sprawiło, że pacjent się uśmiechnie. Po prostu kompletna białość, nic więcej. Rozglądałam się po pokoju, w którym leżałam, z nadzieją, że jakakolwiek rzecz mnie zainspiruje i podpowie mi co dalej robić. Zgadniecie co? Nic. Kompletnie nic. Co może być nadzwyczajnego w białych ścianach i praktycznie pustego pokoju szpitalnym? Dokładnie, nic.
Spojrzałam w oczy Justina z nadzieją, że mi odpuści gdy po chwili oblizał swoje usta i zbierał się do mówienia.
- Cas proszę powiedz mi. Co się stało, że tutaj jesteś? - zaczął się niecierpliwić. Nie mogę już tego znieść, wymiękłam okay? Wymiękłam.
- Ehh... zbierałam się do mówienia. - od czego mam zacząć? - robiłam wszystko aby tylko przedłużyć mój monolog, ponieważ może w jakiś dziwny przypadek nie zostanie on dokończony.
- Najlepiej by było gdybyś zaczęła od początku, a dokładniej od wtedy co poszłaś spotkać się z Burkiem. 
- To ten.. - nie miałam zielonego pojęcia jak zacząć i co mówić. Nie chcę powiedzieć prawdy, nie teraz. - poszłam spotkać się z Burkleyem, co już wiesz. Poszliśmy do Starbucks'a i rozmawialiśmy o sobie, w sensie co u nas słychać. Burk dostał wiadomość od Eddiego, że mają spotkanie, także musiał niestety mnie opuścić. Więc wtedy wyjęłam swojego iPhone i zaczęłam przeglądać Instagrama oraz Twittera, gdy nagle stwierdziłam, że pora już na mnie, zresztą nie za bardzo chciałam siedzieć sama w kawiarni. Ja, jak to ja, wstałam zapatrzona w telefon i tak samo przeszłam przez ulicę, nie rozglądając się i wtedy stał się wypadek. - nie oceniajcie mnie. Nie mogę stracić ani Burkley'a ani Justin'a, dlatego nie mogłam powiedzieć mu prawdy. Wściekłby się.
- Na pewno? - zapytał. 
- Dlaczego się pytasz? Na pewno...
- To dlaczego płakałaś gdy się Ciebie zapytałem? - uniósł brwi pytająco i rozchylił swoje piękne, malinowe i idealne usta.
- Nie wiem.. boli mnie wszystko i nie mam sił. Justin, mógłbyś zadzwonić do Burkley'a aby przyjechał?
- Nie ma problemu. Zarz wracam - pocałował mnie w policzek i wyszedł z pokoju dotykając kciukiem przycisk 'home'  w swoim iPhone, aby się odblokował.
Miałam tylko cichą nadzieję, że mój przyjaciel przyjedzie oraz, że nie jest aż tak zły. Muszę mu przedstawić swoją wersję, abyśmy się jej trzymali. Kiepsko by było gdyby mu opowiedział całkowicie co innego.
Kiedy Justin wyszedł, zaczęłam myśleć jakie będą teraz relacje pomiędzy mną a Burkiem. Co jak on ma mnie już dość? Nie zniosłabym tego. Potrzebny jest mi przyjaciel. Co się stanie jak pokłócę się z Justinem? Będę potrzebowała czyjegoś wsparcia, kogoś kto przyjdzie do mnie z lodami i obejrzymy jakąś denną komedię, najlepiej z udziałem Hillary Duff lub Lindsay Lohan. Chociaż tym się nie różnię od normalnych nastolatek. Z podkreśleniem na normalnych. 
Po chwili wszedł do sali Justin. Wystraszyłam się bo zrobił to bardzo gwałtownie. 
- Coś się stało? - zapytałam, podnosząc się delikatnie na łokciu.
- Muszę jechać - jego oczy ściemniały. Domyśliłam się, że był bardzo zdenerwowany.
- Ale dokąd? Co się dzieje? - byłam w tym momencie kłębkiem nerwów. Nie potrzebnie dokłada mi wiecej zmartwień.
- Po prostu muszę jechać. Nie martw się o mnie, wrócę wieczorem. Kocham Cię. - powiedział i wyszedł.
Rozumiecie to? Po prostu tak mnie zostawił...taką samą i obolałą...zostawił. 
Nie wiem czy byłam bardziej zdenerwowana czy smutna, bądź i zwiedziona. Nie mam zielonego pojęcia, miałam w tamtej chwili bardzo mieszane uczucia. 

Leżałam na tym ani trochę nie wygodnym łożu ze łzami w oczach. Kiedy miałam już się rozpłakać, do bardzo brzydkiej sali szpitalnej, wszedł lekarz.
- Dzień dobry panno Dermon, jak się pani czuje? - zapytał nawet nie podnosząc wzorku znad swoich dokumentów, które trzymał w ręce.

- Po prostu Cas.
- Dobrze, więc po prostu Cas, jak się czujesz? - próbował być zabawny, ale jakoś nie za bardzo miałam w tym momencie ochotę na lekarskie wcale nie śmieszne żarty.
- Trochę słabo... - odpowiedziałam lekkim i bardzo zachrypniętym głosem.
- To normalne po tak mocnym wypadku i tak bardzo się cieszymy, że udało nam się Ciebie uratować. Byłaś na pograniczu wiesz? 
- Wiem.. ale za to było tak.. przyjemnie. - nie wiedziałam co mówię. Nie potrzebnie się odzywam w takich momentach, chciałam aby tylko wyszedł i dał mi płakać. To tak wiele?
- To właśnie umieranie po prostu Cas. - przepraszam, ale skąd on może wiedzieć takie rzeczy?
Umieranie nie jest przyjemnie. No proszę Was, co może być przyjemnego w utracie praktycznie wszystkiego? Kiedy umieramy to nie dosyć, że zostawiamy i tak cholernie mocno ranimy najbliższych, to jeszcze do tego odchodzimy w niepamięć. Co jest w tym przyjemnego? Uczucie? Nawet go nie znamy, nie wiemy jak to wygląda i przebiega. Umieranie to kara.
- No jak pan uważa. - już po prostu nie chciałam z nim dyskutować. Marzyłam tylko o tym aby w końcu wyszedł z tej popieprzonej sali. 
- A więc po prostu Cas, zrobimy króciutkie badania. - w końcu odłożył swoje dokumenty i mogłam ujrzeć jego pomarszczoną twarz.

Starał się być sympatyczny i bardzo to doceniam, ale nie mam ochoty na żarty. Nie wiem co się dzieje z moim chłopakiem. Facet miał szare, bujne włosy na głowie. Na nosie widniały cieniutkie okulary, które zapewne i tak w niczym mu nie pomagały. Pod nosem mężczyzna miał bardzo gruby, także siwy wąs. Wyglądał jak typowy dziadek. Jego twarz była pomarszczona ze starości, a oczy strasznie malutkie i ciemne. Na koszulce miał plakietkę "dr. Rodrigo Alvares". Dziadek Rodrigo. 
- Jakie badania? - wyrwałam się z zamyśleń i oceny doktora i spojrzałam na swoje palce.

- Usiądź tutaj. - poklepał miejsce po boku łoża. 
Usiadłam tak, że nogi zwisały mi i zahaczały o białe kafelki na podłodze. Lekarz wziął jakąś latareczkę i świecił mi w oczy, sprawdzając je. Po chwili kazał patrzeć na swój strasznie krzywy malutki palec. Wszystko według mnie przebiegało bardzo prawidłowo, także nie rozumiem sensu leżenia w tym szpitalu dalej. Kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, zabierał się za sprawdzanie moich posiniaczonych dłoni.
Przebiegał palcem po całej ręce, aż syknęłam z bólu gdy trafił na jedno miejsce.
- Boli? - nie, tak tylko sobie sykam..
- Tak. - przejechał jeszcze raz po miejscu, które mnie zabolało i zaczął je uważnie oglądać.
- Jakiś guzek.. - szepnął cichutko pod nosem, jednak wystarczająco głośno abym mogła usłyszeć. - Muszę skonsultować się z drugim lekarzem. Możesz z powrotem się położyć Cas. Odpoczywaj.
Wyszedł z pokoju nie zamykając do końca za sobą drzwi, także miałam idealny widok na to co się dzieje w korytarzu, a także słyszałam wszystko. Doktor Rodrigo zatrzymał jakiegoś innego lekarza przed drzwiami i zaczęli rozmawiać o mnie.

- Słuchaj Antonio, nie pokoi mnie stan naszej pacjentki. - zaczął mój lekarz. Nie rozumiem, przecież mówił, że wszystko jest dobrze.
- Jakiej? - drugi mężczyzna wyglądał na młodszego i bardziej ogarniętego w takich sprawach. Miał czarne włosy i minimalną bródkę.
- Cassandla Dermon. 
- Co Cię w niej nie pokoi? Patrzałem do niej jak była w śpiączce, jej stan jest stabilny. - powiedział trochę zirytowanym głosem. Widzę, że nie tylko mnie denerwuje doktor Alvares.

- Ma guza na ręce... nie pokoi mnie on. - drugi lekarz zrobił kamienną minę. O co im wszystkim chodzi? to zwykłe stłuczenie. Prawda?

- Musimy ją później koniecznie zbadać. Na razie nie jest to nic zagrażającego życiu, także poczekamy z dwie godzinki. - powiedział i po prostu sobie poszedł.
Dlaczego lekarze nie mogą być szczerzy z pacjentami? Zawsze mówią 'będzie okay, wszystko w porządku' tylko po to aby nie martwić chorych. Nie lepiej powiedzieć komuś, że umiera aby ten był przygotowany na najgorsze? Logika.
Położyłam się wygodnie i kiedy miałam już zasypiać ktoś zapukał do drzwi.


- Co do cholery?! - ze złości nie wytrzymałam i krzyknęłam, byłam potwornie zła, że każdy mi przerywa.
Kiedy drzwi się otworzyły szerzej a w nich zauważyłam szyderczy uśmiech pewnej osoby, już nie było mi do śmiechu ani złości. Mimo, że byliśmy w miejscu publicznym to wiedziałam, że nie będą to przyjazne odwiedziny.



______________________________________________

Cześć.
Wiem, że strasznie zaniedbałam bloga ale postaram się to odnowić, mam wiele nowych pomysłów i mam nadzieję, że wypalą.
Przede wszystkim chciałabym abyście mi to wybaczyli.

Jestem co weekend u mamy, także mam pełen dostęp do komputera i nikt mnie od niego nie odciąga, także w 98 procentach mam nadzieję, że uda mi się co tydzień pisać nowy rozdział.


Wy też macie taką nadzieję?


Jeżeli chcecie więcej informacji to zapraszam na mojego snapchata - sonelia08
gdzie możecie mnie śmiało dodawać. 

A także zapraszam na swojego instagrama - sonelia08

Kocham, Tala xx


sobota, 17 maja 2014

29

KOCHAM WAS <3


29


JUSTIN'S POV

Słucham? Cas w szpitalu? Nie, pewnie istnieje jakieś racjonalne wytłumaczenie, że to nie ona. To musi być pomyłka. Może ktoś chce mnie wrobić? Musi tu być jakiś haczyk. Przed chwilą szła ona się spotkać z Burkley'em a teraz nagle leży w szpitalu? Gdzie tu jest normalność? Pytam się gdzie.
Bez zastanowienia zadzwoniłem do przyjaciela mojej dziewczyny.

/Rozmowa przez telefon/
Justin: Cześć stary, wiem już co z Cas.
Burkley: Co z nią?
Justin: Leży w szpitalu w krytycznym stanie.
Burkley: O matko. Jadę tam.
Justin: Nie musisz.
Burkley: Ale chcę.
Justin: To przy okazji powiesz mi o co się pokłóciliśmy, na razie.
/Koniec rozmowy/

Bez zastanowienia pobiegłem na autobus, którym podjechałem pod szpital, w którym ponoć znajdowała się Casandla. Wybiegłem z autobusu, który zatrzymał się na przystanku, tuż przed wielkim biało-niebieskim szpitalem. Wbiegłem do środka, stanąłem na środku wielkiego holu i rozejrzałem się w okół. 
Po prawej stronie była recepcja oraz wejście do drugiego korytarzu, po lewej natomiast poczekalnia i pełno drzwi. Na wprost mnie, były wielkie szklane drzwi a tam oddział, gdzie przyjmowali ludzi.
Podbiegłem do recepcji.
- Dzień dobry. Gdzie leży Casandla Dermon? - zapytałem recepcjonistki.
- Dzień dobry. Jest pan kimś z rodziny? - zapytała młoda niebieskooka recepcjonistka. 
- Em.. jestem narzeczonym. - musiałem skłamać aby pozwoliła mi pójść do mojej dziewczyny.
- Zaprowadzę pana. - oznajmiła, wychodząc przez drzwiczki z recepcji.
Poszedłem za nią. Weszła w drzwi, prowadzące do drugiego korytarzu. Było tam pełno pomieszczeń z różnymi nazwami. W końcu dotarliśmy pod jakaś nienazwaną salę.
- Zawołam lekarza, proszę poczekać. - oznajmiła i weszła do środka sali.
Po chwili zjawił się obok mnie Burkley. Na początku zastanawiałem się co tutaj robi i skąd wiedział jak tutaj wejść, ale w tym momencie to nie było najważniejsze.
- I jak tam? - zapytał z przerażonym głosem.
Może i jestem egoistą ale nie lubię kiedy ktoś inny martwi się o moją dziewczynę, z podkreśleniem na moją.
- Nie wiem. Recepcjonistka poszła po lekarza. Zaraz powinien... - nie zdążyłem dokończyć bo ktoś wyszedł właśnie z owej sali.
- O to i lekarz. - powiedziała niebieskooka i poszła. Zapewne na swoje miejsce pracy.
- Dziękuję - wyszeptałem tak, że raczej nie usłyszała, ale żeby nie było, ja powiedziałem, ona jest głucha.
- Pańska narzeczona... - zaczął doktor.
- Narzeczona?! - oburzył się Burk. Czy on musi wszystko utrudniać?
- A nie? - zapytał doktor.
- Przepraszam, kolega nie jest poinformowany. - może uwierzy, miejmy nadzieję. - Co z nią?
- Wyszła przed chwilą z śpiączki, może pan do niej wejść. 
- A ja? - zapytał Burkley. Działa mi już na nerwy, wszędzie go pełno.
- Pojedynczo. - oznajmił doktor i poszedł sobie.
Wszedłem do nie wielkiego pomieszczenia, gdzie po lewej stronie, na łóżku lekarskim leżała moja Casandla. 
Bez zastanowienia podbiegłem do niej i usiadłem na krzesłu, które znajdowało się tuż obok. Złapałem ją za rękę i zacząłem całować jej wszystkie kostki. Tak bardzo cieszyłem się, że mogę ją zobaczyć i, że nic jej nie jest.
- Cas nic Ci nie jest? - zapytałem z troską w głosie. 
Kiedy tak na nią patrzałem, na taką bezsilną to po prostu miałem łzy w oczach. Tak bardzo było mi jej szkoda. Dlaczego osoby, które kocham muszą tak cierpieć. Czy to jest w porządku? 
- Już raczej nic. - odpowiedziała szeptem.
- Tak bardzo się o Ciebie martwiłem. - wyznałem. Cas chciała coś powiedzieć ale po chwili zamknęła usta. 
- Nie masz o co - wyszeptała. Nie rozumiem jej.
Jest moją dziewczyną. Dostaję zawału i palpitacji serca, ponieważ nie odbiera ode mnie i dzwoni do mnie koleś ze szpitala, w którym ona leży a ona twierdzi, że nie mam o co ? Okay?
- Jak nie mam o co? O Ciebie. - odpowiedziałem jej. Ona tylko zmrużyła oczy.
Uwagę przykuła mnie jej ręka. Cała pocięta. Znów. Dlaczego ona to robi. Nie może tak.
- Casandla co to jest? - złapałem ją lekko w miejscu rany.
- Przepraszam - wyszeptała i zaczęła płakać.
Dlaczego ona płacze? co się z nią do cholery dzieje? Jeszcze dzisiaj rano wszystko było okay a teraz? Teraz leży w szpitalu!
Byłem kłębkiem nerwów.
- Cas.. opowiedz mi co się stało. - powiedziałem surowym tonem.
Musi mi powiedzieć, czy chce, czy nie chce.

***


A więc powracam kochani. 
Kontynuuje bloga.
Mam nadzieje, że wybaczycie mi długą nieobecność i, że dalej będziecie czytać i komentować tego bloga.
:)

KOCHAM WAS XX

TALA ST

poniedziałek, 31 marca 2014

BARDZO WAŻNE!

Tak sobie przed chwila przeglądałam statystki wlasnie tego bloga...
I nie moge uwierzyc w to co zobaczyłam.
Nie wiem czemu jest tak duzo wyświetleń, duzo komentarzy i obserwatorów, przeciez ten blog jest beznadziejny.
Ale te statystyki mnie zmotywowały i sprawiły ze sie usmiechnelam.
Wiec jak tylko wrócę do domu ze wsi to zacznę pisac dalej bloga! Kocham was!



wtorek, 18 marca 2014

MIŚKI

JAKO ŻE TE OPOWIADANIE JEST ZAWIESZONE.
TO MAM DO WAS PROŚBĘ.

MOGLIBYŚCIE ZACZĄĆ ODWIEDZAĆ I KOMENTOWAĆ BLOGA O MNIE?
BARDZO BYM O TO PROSIŁA.

JEŻELI MACIE JAKIEŚ BLOGI O SOBIE TO NAPISZCIE MI LINKI TUTAJ W KOMENTARZU.
 http://ufo-talast.blogspot.com/

WAŻNE

Skarby
u mnie bardzo wiele się dzieje, jestem chora i jestem pod nadzorem psychiatry.
Nie mam jak pisać te opowiadanie, gdyż po prostu nie mam weny.
Czas by się jeszcze znalazł ale nie mam kompletnej weny, pustka.
Oczywiście opowiadanie będzie wznowione, będzie kontynuacja ale jeszcze nie mam zielonego pojęcia kiedy.

zapraszam na mojego bloga o mnie! : http://ufo-talast.blogspot.com/
byłoby mi bardzo miło gdyby na tym blogu o mnie było was tyle co tutaj.
kocham was bardzo mocno xx

Tala St

poniedziałek, 6 stycznia 2014

28

28


JUSTIN'S POV

Co jeżeli coś się stało? Długo już jej nie ma a ja do cholery tak bardzo się martwię. Nazwijcie mnie jak chcecie, ale wiem, że coś się stało. Czuje to. Napisałaby chociaż, albo zadzwoniła. Jestem głupi, jestem taki ckliwy przez tą dziewczynę. Ale to chyba nie moja wina, że tak bardzo ją kocham. To jest tak, że wcale nie wierzyłem w miłość, a teraz kiedy kocham, to naprawdę i bardzo mocno. Jak to możliwe?
Wziąłem telefon z szafki i wybrałem numer Casandly. Od razu włączyła się poczta głosowa, o co tu do cholery chodzi? Spróbowałem jeszcze raz, znowu poczta.
Rzuciłem telefon na łóżko i chwyciłem się za głowę. Może i jestem mięczakiem, ale wiem co to miłość i przyjaźń. Po prostu się martwię. 
Bo miłość to nie jest i nie może być zwykłym uczuciem. To nie przyzwyczajenie ani życzliwa troska. Miłość to szaleństwo, to serce, które wali jak szalone, światło, które spływa wieczorem wraz z zachodem słońca, chęć poderwania się z łóżka nazajutrz, tylko po to, by spojrzeć sobie w oczy.
Zwariowałem, ok.
Spróbowałem zadzwonić jeszcze raz, jednak na darmo, znowu poczta głosowa. Chwila.. ona poszła na spacer z Burkley'em. A co jak ją skrzywdził? Co jeżeli on kłamał i tak naprawdę nie miał dobrych zamiarów? Może po prostu wezmę ten głupi telefon i do niego zadzwonię? Przecież Cas raz pisała ode mnie do niego sms.
/Rozmowa przez telefon/
Justin: Cześć stary tu Justin. 
Burkley: ugh, cześć.
Justin: Jest może obok Ciebie Casandla?
Burkley: Nie ma.
Justin: Jak to? mieliście się spotkać przecież.
Burkley: I spotkaliśmy. Ale się ostro pokłóciliśmy i poszedłem sobie.
Justin: Cholera jasna! Poczta jej się włącza. 
Burkley: Jak to?
Justin: Coś jej się stało. Lecę jej szukać, narazie.
/Koniec rozmowy przez telefon/
Bez wahania wybiegłem z domu zakładając po drodze kurtkę. Biegłem prosto na osiedle batrod. Sądziłem, że tam będzie ale kiedy zobaczyłem, że jest tutaj pusto to się załamałem. Gdzie do cholery jest moja dziewczyna? Wszystko bym oddał aby znaleźć się teraz obok niej. Boję się, że coś jej się stało. 
Z desperacji usiadłem na ławce i spojrzałem na wejście do kotłowni uśmiechając się do samego siebie.

(POLECAM TERAZ WŁĄCZYĆ TĄ PIOSENKĘ - http://www.youtube.com/watch?v=2y__ZFnybbU)

Czy to jest możliwe aby cieszyć się z czegoś z czego nie powinienem się cieszyć? Może to zabrzmi dziwnie, ale dzięki wypadkowi, który przytrafił się mojej rodzinie... wiem co to miłość. Wiem jakie to uczucie.
Zszedłem z ławki i usiadłem na stole pingpongowym. Spojrzałem na miejsce na którym przed chwilą siedziałem.
"Nie ma za co" to były pierwsze słowa jakie do mnie wypowiedziała. 
Nie wiem czy powinienem dziękować Bogu za to, że zabili moich rodziców i rodzeństwo czy powinienem się zabić ze smutku.
Wiem, że gdyby nie to co się stało, nie siedziałbym teraz tu, nie byłoby mnie.
Zamknąłem oczy, próbując przypomnieć sobie tamten dzień.

/flashback/

- nie ma za co. - Odpowiedziała uśmiechając się, patrząc w moje zaszklone czekoladowe tęczówki. Usiadła obok mnie. - Mocno Cię boli noga? - Zapytała. Nie odpowiedziałem tylko skinąłem glową na 'tak'. Opatrzyła ją, z powrotem kucając.

/flasback end/

Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że ta dziewczyna będzie najważniejszą osobą w moim życiu i, że będę kochał ją całym swoim sercem... zakpiłbym i zacząłbym się śmiać. A jednak, pozory mylą.

/flashback/

- Zaprowadzić Cię do domu? - Zapytała.

/flasback end/

Pamiętam, że na te słowa chciało mi się płakać. Ale nie mogłem przy niej. Pamiętam wszystko doskonale. Wiem, że z jednej strony chciałem aby sobie poszła a z drugiej.. z drugiej nie. To było dziwne.

/flashback/

- nie przepraszaj. Dziękuję za to, że mi pomogłaś. - powiedziałem.

/flasback end/

Dlaczego ten dzień jest dla mnie taki wyjątkowy? Nie jest straszny, jak pewnie dla nie których po stracie rodziny by był. Dla mnie jest cudowny. Tego dnia, rozpocząłem nowy rozdział w swoim życiu. To był pierwszy dzień, kiedy ja, Justin Bieber powiedziałem słowo "Dziękuję" dziewczynie, która nie jest moją mamą i siostrą.
Tego dnia, ja Justin Bieber pierwszy raz rozkleiłem się przed jakąkolwiek dziewczyną.
Ten dzień jest idealnym dniem, idealnym dla mnie. Wiem, że gdyby moi rodzice byliby tutaj, to byliby ze mnie dumni. Wiem, że moje rodzeństwo oszalałoby ze szczęścia gdyby poznało Cas. 
Bo to jest tak, że kiedy jest się zakochanym nie widzi się już na szaro. Ten kolor już dla nas nie istnieje. Wszystko staje się kolorowe i piękne, wszystko się zmienia w mgnieniu oka, my się zmieniamy. Władze nad nami przejmuje miłość, która jest bardzo silna. A nawet najsilniejsza. Bynajmniej nasza.
Dzięki tej jednej osobie mam ochotę wstać i wykrzyczeć światu jaki jestem, że to prawdziwy ja a to moja druga połówka. Dzięki tej jednej osobie patrzę na świat innymi oczami. A kiedy patrzę na tę osobę, nie widzę twarzy, i poszczególnych części ciał. Ja widzę piękno i ideał. Widzę swój cały świat. Zaczynając od przyjaciół kończąc na prawdziwej miłości. Widzę to czego nigdy nie mogłem zobaczyć, dostrzegam to czego nigdy nie mogłem dostrzec. Już rozumiem czym jest miłość i prawdziwe piękno.

Mój telefon zaczął dzwonić.
- Tak słucham? - odebrałem od nieznanego numeru.
- Pan Justin Bieber? - zapytał dosyć męski i poważny głos.
- Tak. W czym mogę pomóc? 
- Dzwonię w sprawie Panny Casandly Dermon. - moje serce zaczęło bić szybciej.
- Co z nią? - wstałem na równe nogi.
- Leży w szpitalu w krytycznym stanie w centralnej części Bostonu. 

w tej chwili moje serce przestało bić.


************
czesc.

krotki ale za to wzruszajacy.

pytajcie prosze na asku 

Tala St.